Są to opowiadania moich znajomych usłyszane pośrednio czy bezpośrednio. Za szczegóły nie odpowiadam.

Przemysław Kiszkowski
w listpadzie 2006

Radioamator z Łucka.

Kiedy w 1939 roku Armia Czerwona przyszła nas wyzwolić, to oczywiście za nią przyszło NKWD czyli dzisiejsze KGB. Zaczęły się aresztowania"wrogów ludu". W ten sposób do pewnego obozu trafił radioamator z Łucka o imieniu Leon. W obozie oczywiście musiała być radiostacja tylko tyle, że nie działała. Odszukali w papierach, że nasz bohater jest krótkofalowcem, pokazali mu więc urządzenie i zapytali:

-Możesz naprawić?

- Tak, ale dajcie mi jeść!

Dali 2 kosze od bielizny i zjadł przez 3 dni. Potem zapytał:

- A schiema u was jest - czy macie schemat?

Podrapali się po głowie i odpowiedzieli:

- Była, ale my skuryli - spaliliśmy na papierosy. Leon naprawił jakoś mimo braku schematu. Okazało się jednak, że miejscowy radiotelegrafista nie daje sobie rady z kluczem Morse'a. Zasadzili więc Leona do nadajnika. Jego kolega, który w podobny sposób dostał się do pracy przy radiostacji poznał go po nadawaniu i pyta:

- Leon, to ty?


Głosowanie za przyłączeniem "Zachodniej Ukrainy" do ZSSR.

We wrześniu 1939 byliśmy ewakuowani z Pleszewa (Wlkp) jako członkowie rodzin wojskowych. Trafiliśmy do Komarna, 40 km na południowy- zachód od Lwowa. Tam porozdzielano nas i nasza grupka 3 kobiety i ośmioro dzieci od niemowlęcia do nastolatków trafiliśmy po różnych perturbacjach do plebanii we wsi Rumno. W październiku odbyło się referendum za przyłączeniem tzw. "Zachodniej Ukrainy" do ZSSR. "Zachodnia Ukraina" to była po prostu ta część przedwojennej Polski, jak i "Zachodnia Białoruś", zajęta w we wrześniu 1939 roku bez wypowiedzenia wojny przez Armię Czerwoną - to taka powtórka z historii. Na plebanii odbywało się głosowanie. Nawet w ostatniej chwili przywieziono jakąś starszą kobietę wojskową półciężarówką. Ona klęła, komisja się śmiała. Liczenie głosów odbywało się jednak już bez udziału komisji, ale tylko jednoosobowo przez wyznaczonego wojskowego, "komandira". Moja mama znała perfekt rosyjski i słyszała, jak liczył i klął

- Snowa niet - znowu nie! Wynik był tak mneij więcej 700 głosów przeciw przyłączeniu a 70 za. Wieś była mieszana, w połowie polska, w połowie ukraińska. Na koniec "tawariszcz komandir" powiedział:

- A i tak nie będzie, jak wy chcecie! Piszemy to co przeciw, to za, a to co za, to przeciw!

Scenka w lwowskim tramwaju.

W tramwaju, który miał tylko dwie podłużne ławki - jedna po jednej stronie, druga po drugiej. Na jednej z nich siedziało dwóch "komandirów". w jednej ręce trzymali kiełbasę, w ddrugiej długą bułkę. RTaz haps kiełbasy, raz haps bułki i gapili się na ulicę tak, że aż im oczy z orbit wyłaziły. Reszta ludzi siedziała na ddrugiej ławce i gapiła się na nich.

Przyjazd żony komandira.

Scena przed dworcem Lwowskim. Przyjechała żona jakiegoś "komandira. On, już obznajmiony z miastem, przywołał dorożkę, czyli "fiakra". Ona oglądała lwowską ulicę, a trzeba pamiętać, że Lwów już był bardzo zabiedzony. Nie mogła się napatrzeć. Mąż ją zaczął poganiać, a ona na to:

- Podażdi, iwan, nie mnożko -poczekaj, Iwan, poczekaj jeszcze trochę!

Ćwiczenia.

Scenka z jesieni 1939 r. Dyscyplina w Armii Czerwonej przedstawiała wiele do życzenia. Jakiś oddział był rugany przez dowódcę:

- Jak to stoi, jak to idzie! I jeszczo urażajet sia na swojewo komandira - jeszcze się obraża na swojego dowódcę!

Taka to Armia Czerwona uderzyła na Finlandię na jesieni 1939 roku i poniosła szereg bardzo ciężkich i upokarzających klęsk. W rezultacie wzmocniono radykalnie dyscyplinę.

Sklepik we wsi Rumno.

Na jesieni 1939 roku do żydowskiego sklepiku przyszedł bolszewicki sołdat i kupił pastę do butów. Próbuję ją otworzyć nożem, ale właścicielka sklepu pokazuje mu, że to się otwiera wiatraczkiem. Ten się zaczął śmiać, zamknął i mówi:

- Otwórz!

Żydówka otwarła mu kilka razy i w końcu mówi:

- Masz, baw się sam!

Kiedy Polacy zaczęli jeździć na Zachód po otwarciu "żelaznej kurtyny", to niejednokrotnie, przypominając sobie tę i podobne sceny, myślałem, czy nie spotka naszych podobny szok cywilizacyjny. Tak jednak nie było.

Załatwianie spraw urzędowych.

W maju 1940 roku udało się naszej grupie ewakuowanych opuścić "sowiecki raj". Wyjeżdżalliśmy jako grupa dzieci sierot z opiekunkami. Chwała Bogu, pomagał mojej mamie podoficer z naszego pleszewskiego 70-go pułku piechoty. Był on w wojsku pruskim i znał dobrze niemiecki., tak że oboje moglli się doskonale porozumieć z niemiecką komisją repatriacyjną. W końcu powiedziano im:

- U nas macie załatwione. Teraz idźcie do Rosjan i próbujcie się z nimi dogadać, bo my nie potrafimy!

I zaczęło się. Moja mama mówiła bardzo ładnym rosyjskim, co bolszewikom imponowało. Mimo to najpierw długo przekonywali jednego, który wreszcie powiedział:

- No, dobrze, już dobrze! Teraz idźcie do towarzysza Iwanowa!!

Poszli i mówią"

- Sprawa wygląda tak a tak i towarzysz Pietrow już się zgodził!

- A co on ma tu do gadania! Ja tu rządzę, a ja się nie zgadzam!

Po dłuższej rozmowie wreszcie i on wyraził zgodę i mówi:

- No to już dobrze, ale teraz idźcie do towarzysza Pawłowa itd... Mimo wszystko jakoś udało się nam wyjechać. Za dzień czy dwa zamknięto granicę i wszystkich czekających wywieziono na Syberię.

Wiele lat potem powiedział mi mój kolega, że w tym ustroju to bardzo łatwo można komuś zaszkodzić, ale bardzo trudno pomóc.

Inne opowieści Przemka: Polsko-bolszewicka wojna radiowa w 1920 roku


© Copyright by CyjSoftware in CYJlandia 1998 - 2006

stat4u