Polsko-bolszewicka wojna radiowa w 1920 roku


Oto streszczenie pewnej audycji z "Radia Wolna Europa".

Było to prawdopodobnie przed rokiem 1956-ym, kiedy to w samym Poznaniu, działało kilkanaście stacji zagłuszających, mieszczących się w gmachu ZUS-u, przy ulicy Dąbrowskiego. Nieco lepsze warunki odbioru były na prowincji. Tam też wysłuchałem audycji o której mowa. Audycja ta wydała mi się interesująca, w związku z tym wysłuchałem jej nawet kilkakrotnie. Mam nadzieję, że poniżej dość dokładnie oddam jej treść. Były to osobiste wspomnienia pułkownika Kowalewskiego (imienia niestety nie pamiętam) o początku jego kariery w łamaniu szyfrów w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920.

Czy autor powiedział samą prawdę, czy trochę "podkoloryzował", tego nie wiem, (wszak myśliwi i wojskowi często tak robią). To tyle tytułem wstępu, a teraz oddaję głos bohaterowi tego słuchowiska.

"Pewnego razu mój kolega, porucznik Sroka, miał pojechać na ślub swej siostry panny Sroczanki. Z tego powodu poprosił mnie o zastępstwo w sztabie generalnym. Praca była prosta - miałem posegregować depesze radiowe z nasłuchu, i powysyłać do odpowiednich komórek. Wtedy wpadła w moje ręce spora sterta zaszyfrowanych depesz bolszewickich. Na jednej bowiem stacji nasłuchowej siedział podoficer z austryjackiego "Abhoerdienst-u" i z przyzwyczajenia "brał wszystko pod ołówek". Trudno sobie wyobrazić, ale nie było wówczas żadnej komórki deszyfracyjnej i depesze leżały nieodczytane. Nie wytrzymałem i zabrałem się do pracy. Jedynym źródłem moich wiadomości o szyfrach, były jedynie nowelki Allana Edgara Poe. Spędziłem całą noc na tej pracy. Udało mi się odszyfrować depesze wysyłane przez tzw "Grupę Możyrską". Zapełniała ona lukę między Armią Północną dowodzoną przez Tuchaczewskiego, a Armią Południową, w której głównym politrukiem był Stalin. W deszyfracji pomogły mi dwie rzeczy - słowo "dywizja", które w języku rosyjskim zawiera w sobie trzy razy literę "i" oraz to, że depesze były podpisane raz szyfrem, a raz jawnym tekstem.

Na drugi dzień w sztabie wybuchła sensacja - oto jest ktoś, kto odczytuje bolszewickie szyfry! Powierzono mi utworzenie komórki deszyfracyjnej przy sztabie generalnym. Rozbudowałem całą sieć stacji nasłuchowych. Na moje szczęście ówczesne iskrówki (telegraficzne nadajniki radiowe pracujące na tzw. przerwie iskrowej), miały bardzo daleki zasięg. Sieć stacji nasłuchowych, połączona była ze sztabem przy pomocy samopiszących telegrafów Hughesa. W mojej komórce, zatrudniłem profesorów i asystentów matematyki. I tak pracowaliśmy.

A teraz opowiem o naszej przygodzie z Armią Konną Budiennego, która to przełamała w roku 1920 linię frontu, i spowodowała odwrót wojsk Polskich. Pierwszym sygnałem pojawienia się tej armii w akcji, była depesza szyfrowa o "wytasowaniu się" tej armii i zdobyciu polskiego pociągu pancernego - którego załogę bolszewicy wycieli szablami. Całą noc siedziałem nad odszyfrowaniem tej depeszy. Odtąd Budienny był naszym "stałym klientem". Zmieniał szyfry, nazywał swoje dywizje nazwami szlachetnych kamieni - zwiezda bleszczyt (gwiazda świeci) oznaczało, że armia posuwa się naprzód. Piłsudski wspomina jednak: "obecność Armii Konnej zlekceważyliśmy". Przyznaje tym samym, że nie wzięto pod uwagę naszych informacji.

Tymczasem dowódca "Grupy Możyrskiej", która obsadzała środkowy odcinek frontu, między Armią Północną a Armią Południową, słał alarmujące depesze, że ma coraz dłuższy odcinek do obsadzenia. Kierunek kontrofensywy nasuwał się sam.

Przed ofensywą, która ruszyła w poniedziałek 16 sierpnia 1920 r. z nad Wieprza, mieliśmy do wyboru - albo nasłuchbolszewickich stacji radiotelegraficznych, albo ich zagłuszanie. Wybraliśmy to drugie. Trwało ono 3 dni, od 15 do 17 sierpnia. Było tak skuteczne, że obie armie nie mogły się porozumieć. Tuchaczewski domagał się pomocy od Armii Południowej. Tymczasem Stalinowi marzyło się zaniesienie rewolucji na Węgry i na Południe Europy. W końcu jednak zorientowano się w sztabie Armii Południowej, w jak ciężkim położeniu jest Tuchaczewski. Budienny wyruszył ze swoją Armią Konną, w kierunku na Łódź. My jednak wiedzieliśmy o jego planach, i urządzono na niego zasadzkę pod Zamościem. "Korkiem butelki" była Druga Dywizja Legionowa pod dowództwem gen. Żymierskiego. Mieliśmy za złe Żymierskiemu, że Budienny "przejechał się" po jego dywizji, a Żymierski go wypuścił. Budienny stracił jednak wszystkie swoje tabory i już do końca wojny nie brał w niej udziału.

Po wojnie, Tuchaczewski i jego ludzie, mieli pretensje do dowódców Armii Południowej ze Stalinem na czele , że zdradzili "Rewolucję" nie przychodząc na pomoc. Skończyło się dla Tuchaczewskiego tragicznie. Stalin wytoczył mu w 1937-ym sfabrykowany proces o zdradę i szpiegostwo, i skazał na śmierć.

Ja z tego miejsca mogę zapewnić, że bez względu na to, kiedy Budienny by ruszył, my i tak wiedzieliśmy z nasłuchu o jego planach, a zasadzka była gotowa.

Potem spotykaliśmy się nieraz z Budiennym na przyjęciach dyplomatycznych w Moskwie. Domyślał się on zapewne mej roli w wojnie, ale stosowaliśmy zasadę: "biliśmy się, to teraz będziemy razem pili".

To tyle zasłyszanych wspomnień pułkownika Kowalewskiego. Mam nadzieję, że w miarę wiernie oddałem jego opowiadanie. Czy jego komórka deszyfracyjna zakończyła się największym polskim sukcesem - złamaniem kodu niemieckiej "Enigmy"? Chyba tak.


Przemysław Kiszkowski
w lipcu 2004

Inne opowieści Przemka: Kilka opowiadań

© Copyright by CyjSoftware in CYJlandia 1998 - 2006

stat4u